Nie modliliśmy się już o płuca. Powierzyliśmy sprawę Bogu. 21 grudnia ubiegłego roku Patryk Fiuk przeszedł transplantację płuc.
Czy ja żyję!? To pierwsze słowa Patryka do mamy po tym, jak obudził się po poważnej operacji, ratującej mu życie. Pod koniec 2016 roku chory na mukowiscydozę Patryk przeszedł w Specjalistycznym Szpitalu im. prof. Alfreda Sokołowskiego w Szczecinie-Zdunowie przeszczep płuc.
Ktoś powiedział: mukowiscydoza to przyjaciółka na całe życie. Chociaż słowo „przyjaciółka” należałoby ubrać w cudzysłów. To bowiem ciężka genetyczna choroba. W jej wyniku organizm wytwarza nadmierną ilość gęstego śluzu, a skutkiem są uszkodzenia wielu narządów, szczególnie płuc. Kwestią czasu pozostaje, kiedy osobie chorej — w konsekwencji wyniszczenia — potrzebny będzie ich przeszczep. Jeszcze do niedawna większość osób z tą chorobą umierała we wczesnym dzieciństwie. Obecnie ze względu na postęp medycyny pacjenci mogą żyć 20-40 lat, a nawet dłużej. Jednak praktycznie każdy dzień z mukowiscydozą — obojętnie czy jest się przed przeszczepieniem płuc, czy po — to walka o życie.
Kiedy zostajesz sam z problemami, cierpienie może wydawać się nie do uniesienia. Chociaż osobie zdrowej (a przynajmniej czującej się dobrze) ciężko jest w pełni współodczuwać z cierpiącym, to jednak już sam gest zainteresowania, poświęcenie czasu i uwagi pozwalają wnieść w życie osoby chorej promyk ciepła i nadziei. W życiu Patryka, który ma dziś 21 lat, takich osób było i jest sporo — wszyscy modlą się, wspierają i pomagają.
Potencjalne zagrożenia związane z zabiegiem są ogromne. — Płuca jako narząd mają bezpośredni kontakt ze światem zewnętrznym, co sprawia, że o wiele łatwiej o infekcję — wyjaśnia doc. Bartosz Kubisa, który operował Patryka. W przypadku Patryka dodatkową trudnością była niezwykle rzadka grupa krwi (0 Rh minus) oraz niewysoki wzrost.
Ostatnie miesiące przed przeszczepem były szczególnie trudne. Chory na mukowiscydozę na pewnym etapie choroby nie rozstaje się z koncentratorem tlenu, który ułatwia mu oddychanie. Proste czynności, takie jak wyjście do toalety, stają się wielkim wyzwaniem.
Pewnego dnia Patryk powiedział: „Mamo, to chyba nie tak. Nie powinniśmy się chyba modlić o płuca. Oddajmy po prostu wszystkie nasze sprawy Bogu. On wie, co jest najlepsze”.
— Kilka tygodni później — opowiada Iwona Fiuk — późnym wieczorem w izolatce szpitalnej zadzwonił telefon Patryka. Spokojna rozmowa, żadnych emocji na twarzy, pełen luz. Ciekawa byłam tylko, kto o tej porze dzwoni… Zapewne coś ważnego. Syn spokojnie odłączył żywienie i oznajmił: „Dzwonił doc. Kubisa. Jedziemy do Szczecina. Płuca na 99 proc. dla mnie”.
Andrzej Wierzchowski