Nasz pogląd na to, co jest po śmierci, może zmienić to, jak żyjemy teraz.
Ocknąłem się znienacka. Kierowca dał ostro po hamulcach. Pasażerowie i sprzęt na pace naszego obładowanego pikapa polecieli mocno do przodu, uderzając w szoferkę. Czas zwolnił do iście żółwiego tempa. Nie zwalniał tylko nasz samochód — a przynajmniej nie na tyle, ile trzeba. Stłoczony na przednim siedzeniu starej toyoty wraz z dwoma innymi mężczyznami, jadąc czarną drogą szybkiego ruchu w środkowej Tajlandii, spojrzałem wieczności prosto w twarz. Nawet teraz, po kilku latach, mój umysł wciąż potrafi odtworzyć tę scenę, jakby się rozegrała pięć minut temu.
Pan Lon, wykładowca na niewielkim college’u o dwie godziny jazdy od Bangkoku, tej samej nocy powitał mnie na lotnisku, aby zabrać na uczelnię, gdzie miałem poprowadzić seminarium. Razem z nim i jednym ze studentów jechałem w kabinie pikapa po lewej stronie, zajmując miejsce przy drzwiach pasażera (w Tajlandii obowiązuje ruch lewostronny). Kilkoro innych studentów cisnęło się wśród różnych rzeczy na skrzyni ładunkowej.
Trochę po północy, kiedy już zbliżaliśmy się do celu, z parkingu po lewej wyjechała na nasz pas rozchybotana wywrotka. Prowadzący pikapa student wcisnął z całej siły hamulce, aż zapiszczały opony. Życie nie przesunęło mi się bynajmniej przed oczami — byłem zbyt zajęty ocenianiem wysokości spodu paki wywrotki przede mną i wytyczaniem przewidywanego toru jazdy naszego auta. Z szybkością przewyższającą superkomputer oszacowałem, że obetnie mi głowę. Neurony w całym moim ciele zostały postawione w stan pełnej gotowości, do krwiobiegu napłynęła adrenalina, przechyliłem się mocno w prawą stronę, kryjąc głowę na udach pana Lona.
W następnej chwili było już po wszystkim. Przemknęliśmy obok wywrotki, mijając ją o milimetry, a nasz kierowca, wykorzystując wszystkie umiejętności, jakie zdobył przez lata praktyki wymuszania pierwszeństwa na bezładnych tajlandzkich drogach, wskoczył z powrotem na nasz pas, nie zderzając się przy tym z żadnym nadjeżdżającym samochodem.
Co jednak gdyby śmierć nie tylko na mnie zerknęła, ale już na dobre zawiesiła na mnie wzrok? Gdzie bym teraz był?
Poglądy na temat końca życia
Być może wszystkim nam przydałoby się niekiedy zatrzymać i zadać sobie ważne pytanie: co dzieje się po śmierci? Niemal każdy filozof i przywódca religijny czuł się zmuszony dać na nie odpowiedź. W zasadzie proponowali trzy rozwiązania: duch gaśnie i już nigdy więcej się o nim nie słyszy; nadal żyje pod jakąś inną postacią; czeka na zmartwychwstanie. Istnieje wiele wariantów w obrębie tych możliwości, ale innych opcji nie ma.
Platon wierzył w swego rodzaju reinkarnację. Wielu mu współczesnych uważało, że po śmierci dusza wędruje w pogrążone w cieniu zaświaty zwane Hadesem.
Budda, którego filozofią przesiąknięta jest Tajlandia i znaczna część pozostałych krajów Orientu, w poszukiwaniu odpowiedzi poświęcił się ascezie. Po siedmiu tygodniach medytacji pod figowcem znalazł wreszcie satysfakcjonujące wyjaśnienie. Przekonanie o reinkarnacji połączone z obserwacją, że życie wydaje się nieustannym kołem cierpienia, doprowadziło go do wniosku, iż najlepszą rzeczą, do jakiej należy dążyć, jest zdmuchnięcie płomienia życia. Swoim uczniom perswadował, że jeśli przezwyciężą pragnienie, nie będą się musieli rodzić na nowo do cierpienia w kolejnym wcieleniu.
Często zastanawiało mnie, czy aby Tajlandczycy nie poruszają się po drogach tak, a nie inaczej wskutek filozofii buddyzmu. Jadąc o zmroku wąskimi drogami wiejskimi, często trzeba gwałtownie, niczym rajdowiec, skręcać, żeby nie uderzyć robotników rolnych, którzy po dniu pracy grupami wracają do wsi szosą. Do tego ubrani na czarno rowerzyści bez żadnych świateł pedałują środkiem jezdni tak, jakby rzucali zmotoryzowanym wyzwanie posłania ich do następnego wcielenia!
Od czasów pierwszej wojny światowej opinia społeczeństwa przechyliła się z szali niezłomnego przekonania w to, że duch wraca do Boga i czeka na zmartwychwstanie ciała przy drugim przyjściu Jezusa, w stronę pełnego rozpaczy zwątpienia w życie pozagrobowe. Obecnie w reakcji na beznadzieję, którą tchnie drugi pogląd, wielu ludzi z zachodniej cywilizacji opowiada się za reinkarnacją.
Otóż według reinkarnacji przechodzimy ciągły cykl ponownych narodzin, który w miarę jak uczymy się na błędach popełnionych we wcześniejszych wcieleniach i czynimy w kierunku poprawy coraz silniejsze starania, prowadzi nas stopniowo ku coraz wyższym formom życia. Sęk w tym, że jedynym sposobem na zorientowanie się, jakie lekcje powinniśmy z owych błędów wynieść, jest terapia powrotu do przeszłego wcielenia — podejrzany efekt rozwoju pseudopsychologii, w której często słabo wykwalifikowani „terapeuci” hipnotyzują ludzi, próbując przenieść ich we wspomnieniach do czasu sprzed poczęcia. Wielu poddanych terapii regresywnej ludzi prędzej czy później „odkrywa”, że w jednym z przeszłych wcieleń było Kleopatrą albo bliskim towarzyszem Jezusa Chrystusa.
Skutki wiary w reinkarnację są takie same na Zachodzie, jak i na Wschodzie: ludzkie życie przedstawia niewielką wartość, ponieważ każda jednostka rzekomo stanowi zaledwie jeden z mnóstwa przejawów wiecznie odradzającej się duszy.
Autorytatywny Nauczyciel
Nasze decyzje dotyczące życia po śmierci nie powinny się jednak opierać na propagandzie konkurujących ze sobą modeli. Musimy szukać prawdy, dowodu u kogoś, kto naprawdę wie, co dzieje się po śmierci.
Jezus o zmartwychwstaniu nie tylko mówił, ale i je zademonstrował. Najpierw był zmarły syn wdowy z Nain. Jezus zatrzymał jego kondukt pogrzebowy i wskrzeszając młodzieńca, zamienił matczyne łzy rozpaczy w łzy radości1. Potem był Łazarz, któremu Jezus nakazał wyjść z mogiły, po tym jak ten spoczywał w niej cztery dni2. Ale największe wrażenie zrobiło zmartwychwstanie samego Jezusa. Po trzech dniach od chwili gdy rzymscy legioniści, którzy go ukrzyżowali, stwierdzili zgon, o własnych siłach opuścił grób3.
Ponieważ Jezus wstał z grobu, możemy być pewni, że wszyscy, którzy go mają za Zbawiciela, będą po śmierci żyć. A nasz powrót do życia nie będzie taki jak niektóre z lekka ulepszone modele naszych starych jestestw, które wciąż mają przed sobą tysiące lat naprawiania błędów. Nic z tych rzeczy. Zostaniemy wskrzeszeni jako istoty doskonałe, łaską Bożą na powrót stworzone na Jego podobieństwo.
Skąd wiadomo, że Jezus wrócił do życia? Po zmartwychwstaniu ukazał się setkom ludzi, m.in. faryzeuszowi Saulowi prześladującemu chrześcijan4. Spotkanie z Jezusem odmieniło życie Saula diametralnie. Po nawróceniu znany bardziej pod greckim imieniem Paweł stał się czołowym misjonarzem chrześcijańskim, zanosząc do znacznej części cesarstwa rzymskiego dobrą nowinę o Bożej łasce, dającej obietnicę zmartwychwstania wszystkim, którzy uwierzą w Jezusa.
Co do czasu zmartwychwstania, Chrystus osobiście oznajmił: „Nadchodzi bowiem godzina, kiedy wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos Jego [Syna Człowieczego]: i ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie do życia; ci, którzy pełnili złe czyny — na zmartwychwstanie do potępienia”5. Marta, siostra Łazarza, nadzieję, którą Jezus dał jej odnośnie do jej zmarłego brata, wyraziła następującymi słowami: „Wiem, że powstanie z martwych w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”6.
W Biblii napisano wyraźnie, że zmartwychwstanie nastąpi w przyszłości, przy drugim przyjściu Chrystusa, kiedy ci, którzy przyjęli Go za swojego Zbawiciela, zostaną porwani w górę na obłoki nieba na spotkanie z Nim. Zarówno zmarli, jak i żywi wierzący spotkają Go tego samego dnia. Również w kategoriach przyszłości należy rozpatrywać czas, gdy ci, którzy odrzucili Boga, poniosą konsekwencje swych wyborów.
Wpływ na nasze życie
To, w co wierzymy w kwestii życia po śmierci, oddziałuje na nasze życie przed śmiercią. Kiedy zachodnie poglądy na pewność życia po śmierci uległy załamaniu, wartość straciło samo życie. Nierzadko słyszy się dzisiaj, że jakiś zwykły obywatel wpada w szał, pakuje w samochód całą masę broni i rusza „wyrównać rachunki”, zabijając, ilu się tylko da obcych ludzi, po czym odbiera sobie życie. Ci niebezpieczni dla otoczenia maniacy zapewne przed całą „akcją” nie dumają o niej filozoficznie w fotelu. Jeśliby jednak wierzyli, że ludzkie życie przedstawia wieczną wartość oraz że po śmierci nastąpi zmartwychwstanie i sąd ostateczny, być może poszukaliby mniej ostrych sposobów rozładowania frustracji. A nuż wzięliby pod rozwagę, że strzelenie sobie w głowę nie uwolni ich od odpowiedzialności za doczesne czyny.
Któregoś razu pewnemu zrzędliwemu pensjonariuszowi domu spokojnej starości zmarło się. Dziadek spędzał dnie na jeżdżeniu wózkiem po korytarzu, drąc się na członków personelu i obrzucając ich wyzwiskami. Kiedy lekarz stwierdził zgon, pielęgniarze musieli umieścić zwłoki na łóżku na kółkach i poczekać na przedsiębiorcę pogrzebowego. Ale kiedy już zaczynano podnosić nieboszczyka z wózka inwalidzkiego, staruszek wziął nagle głęboki oddech i zapytał, co się dzieje! Kiedy dowiedział się, że jechał na swój pogrzeb, doznał niebywałego szoku, który zupełnie odmienił jego spojrzenie na życie. W ciągu kolejnych paru dni jeździł po korytarzu, przepraszając wszystkich, na których niegdyś klął, i robiąc wszystko, co w jego mocy, aby uczynić ich życie szczęśliwsze.
Nasz pogląd na to, co jest po śmierci, może zmienić to, jak żyjemy teraz.
Owej nocy w Tajlandii spojrzałem śmierci prosto w twarz. Owszem, myśl o śmierci przeraziła mnie. Niemniej myśl o tym, co dalej, strachu już nie wywołała. Dzięki temu, czego Jezus uczył o zmartwychwstaniu, ba, dzięki temu, że wskrzeszał innych i sam powstał z grobu — nie musimy się obawiać tego, co czeka nas po śmierci.
Kenneth Wade
1 Zob. Łk 7,11-15. 2 Zob. J 11,1-44. 3 Zob. Mt 28,5-6. 4 Zob. 1 Kor 15,3-8. 5 J 5,28-29 Biblia Tysiąclecia. 6 J 11,24 Biblia Tysiąclecia — kursywa dodana.
Artykuł pochodzi z miesięcznika Znaki Czasu.
