Co ma wspólnego Boże Narodzenie i losy Świętej Rodziny z akcją „Różaniec do granic”? Zwykle zaraz po Święcie Zmarłych w handlu zaczyna się już robić bożonarodzeniowo: w sklepach cicho grają kolędy, aż czerwieni się od świętych Mikołajów, zieleni od choinek.
Jeszcze miesiąc i Polacy zasiądą do świątecznych stołów z obowiązkowo wolnym miejscem dla niespodziewanego gościa. Będą kolędy, żłóbki, a na Pasterce kazanie o narodzinach Dzieciątka Jezus i Świętej Rodzinie. Rodacy znów przypomną sobie, jak to zły król Herod chciał zamordować nowo narodzone królewskie Dziecię, ale anioł ostrzegł Józefa i nakazał mu ucieczkę z rodziną do Egiptu. Tam spędzili oni dwa lata, by następnie, po śmierci Heroda, powrócić bezpiecznie do ojczyzny.
Szkoda, że za corocznym przypominaniem sobie tej historii nie idzie refleksja co do faktycznego status Świętej Rodziny w Egipcie. A był to status uchodźców. Józef, Maria i Jezus uciekli do Egiptu przed represjami, ratując swoje życie. Na szczęście Egipt ich przyjął. Nikt nie stanął wtedy na granicy, strzegąc egipskiego terytorium przed elementem obcym Egipcjanom religijnie i kulturowo.
Wiem, że zaraz ktoś będzie mi próbował tłumaczyć, że nie było tam żadnej granicy, bo i tak nad wszystkim panowało imperium rzymskie. Jasne. Ale nawet jeśli, to i tak całe ówczesne imperium rzymskie było jednym wielkim tyglem przemieszanych ze sobą kultur i religii. Jednak przemieszanie to nie przeszkadzało mu osiągnąć statusu imperium. Podobnie jak Polsce czasów jagiellońskich — też byliśmy europejskim imperium, w którym mogły ze sobą pokojowo współegzystować różne kultury i religie. Wszystko zaczęło się psuć, gdy jedno z wyznań zaczęło dążyć do supremacji nad innymi. Tak więc w granicach rozsądku można ze sobą współegzystować mimo różnic.
Dlaczego o tym piszę w listopadzie, a nie w grudniu. Ponieważ w grudniu byłoby już za trochę późno powiązać epizod uchodźctwa Świętej Rodziny z, w istocie antyuchodźczą w wymowie, akcją „Różaniec do granic”. To stawienie się setek tysięcy Polaków właśnie na granicach państwa, z różańcami w rękach, było czymś więcej niż jedynie pokazem mobilizacji modlitewnej polskich katolików. To otoczenie Polski na jej granicach różańcami, niczym kordonem sanitarnym, było również sygnałem wysłanym światu, że ludzie innej wiary i kultury, choćby w symbolicznej liczbie, choćby uciekający przed wojną i prześladowaniami, tu, w Polsce, nie mają czego szukać. I żeby nie było, iż przesadzam — mała migawka. Zapytany o sens tej modlitwy, jeden z jej uczestników odpowiada: „Właśnie z Polski ma się wylać ten duch miłości na inne narody, duch zrozumienia, tolerancji… Ale oczywiście w duchu katolickim, tylko i wyłącznie” (sic!).
Andrzej Siciński